P1090458

Listy misyjne. Senegal

Listy misyjne wysyłane przez wolontariuszy z Polski, którzy wyjechali na zagraniczne misje, to tradycja w Domach Serca. Od wielu już lat nasi wolontariusze dzielą się w nich swoimi przeżyciami, radościami i trudnościami. Chcielibyśmy podzielić się z Wami fragmentem listu Pawła, która od piętnastu miesięcy mieszka w Domu Serca w Senegalu.

Najważniejszy mecz w dzielnicy

Jedną z sytuacji, które najmocniej zapisały się w mojej pamięci w tym ostatnim czasie był mecz dziewczynek, które odwiedzają nasz Dom Serca. Kiedy pierwszy raz usłyszałem, że mają grać mecz i to finał, bo wcześniej już jakiś wygrały, to myślałem, że żartują. Tutaj praktycznie nie spotyka się dziewczyn, które grają w piłkę nożną. Ale gdy stawiliśmy się tam, okazało się, że rzeczywiście jakiś mecz ma się odbyć. I nie było to żadne boisko przeznaczone do piłki nożnej, tak jak zwykliśmy oglądać chłopców, ale takie przygotowane naprędce na ulicy. Oczywiście nie takiej asfaltowej, gdzie jest dużo samochodów, ale takiej z piasku jak praktycznie wszystkie w naszej dzielnicy pomiędzy budynkami. Okazało się, że organizuje to jeden z naszych przyjaciół i nagrodą są… soczki w kartonikach. Mimo to otoczka meczu była jakby to był mecz o puchar Dakaru.

Radość z niczego

Gdy zebrały się obie ekipy, boisko zaczęli otaczać fani obu drużyn. W kilka minut wokół boiska, które miało kilka metrów szerokości oraz kilkanaście metrów długości, zebrało się około 100 osób. To było zaskakujące także dla mieszkańców dzielnicy, którzy chcąc przejść tą ulicą, musieli się zatrzymać i byli pod ogromnym wrażeniem dziwności tego wydarzenia. Szczególnie kiedy padała bramka, a całe boisko wypełniało się kibicami jednej bądź drugiej strony, tańczącymi, rzucającymi piasek jak konfetti i krzyczącymi tak, że kilka ulic wokół wiedziało, że strzelono gola. Po meczu, na szczęście wygranym, nastąpiło wręczenie kartonu z nagrodami i triumfalny bieg przez dzielnicę, jednocześnie tańcząc i śpiewając. Ja dalej jestem zachwycony, jak łatwo jest zrobić wielkie wydarzenie dla dzieci tutaj oraz ich spontanicznością, radością z niczego, prostotą. I uczę się od nich pełnego przeżywania wydarzeń, całym sobą, bez strachu przed oceną i miliona rozważań.

Człowiek ogromnej wiary

Osobą, która mnie najbardziej zainspirowała w ostatnim czasie jest René. Jest to około 60-letni nauczyciel geografii i historii. Mieszka naprzeciwko nas od wielu lat, więc zna wszystkich wolontariuszy i traktuje nas trochę jak swoje dzieci. I jest to człowiek ogromnej wiary.

Przed koronawirusem zawsze spotykaliśmy się z nim na codziennej porannej mszy. Widziałem go trochę jako naszego dziadka, który jest niezwykle ciepłą i miłą osobą tak, że nawet wymiana „dzień dobry” z nim poprawiała humor. W krótkich rozmowach lubił mówić o Bogu, co z senegalską miłością do przemówień i jego nauczycielską swobodą opowiadania powodowało, że czasem się go słuchało i słuchało, będąc trochę znużonym i wyczekując końca. Tak więc traktowałem go trochę z przymrużeniem oka jako bardzo miłego staruszka. Rozpoczynając wizyty po naszym zamknięciu się na czas koronawirusa, nie odwiedzaliśmy osób starszych, żeby nie narażać ich zdrowia. Ale jakiś czas temu któryś z wolontariuszy zdecydował, że teraz już chyba można i spróbował.

Zaufać Bogu

René był niezwykle szczęśliwy z wizyty, ale okazało się, że jest chory. Miał jakieś problemy z pęcherzem i trudności z poruszaniem się. Jakiś czas później odwiedziłem go i dopiero po tych kilkunastu miesiącach misji zobaczyłem piękno jego osoby. Oczywiście na początku rozmawialiśmy o kościele, jako że po ponad 7 miesiącach w końcu go otwarto. Później, gdy rozmawialiśmy o jego zdrowiu okazało się, że może to być nawet rak. Nikt nigdy nie powiedział mi, że podejrzewa u siebie raka, więc nie wiem, jak wygląda typowa reakcja, ale ta jego mnie zachwyciła. Powiedział, że nawet jeśli to rak, to nie jest to nic strasznego. Bo on już swoje przeżył. I choć jego życie nie było łatwe, to najważniejsze, że przeżyte z Bogiem. Prawdopodobnie to, co miał do wykonania już wykonał, więc jest gotowy na odejście. I powiedział to z takim pokojem, że to było oczywiste, że naprawdę jest szczęśliwy i gotowy na śmierć. A nawet trochę niecierpliwy, żeby spotkać Boga.


Trzymajcie się w zdrowiu i dobrym humorze!
Paweł

Inny list z misji (z Domu Serca w Urugwaju) znajdziesz tutaj.

Więcej relacji z wolontariatu misyjnego znajdziesz również na naszym instagramie.

listy

Możliwość komentowania została wyłączona.